czwartek, 28 lipca 2016

Rozdział 5

KING

Wracałem zadowolony z dwiema watami cukrowymi. Chciałem dziś jej coś powiedzieć, lecz nadal nie byłem co do tego pewny. Rozmyślałem nad tym całą drogę, jednak skutecznie zostałem przywrócony do świata realnego, gdy tylko zauważyłem jak Alice idzie w inną stronę. 

Tylko dlaczego?

Mój wzrok również przeszedł na miejsce, w które spoglądała demonica. Zauważając Kapitana z Diane, oraz to jak Alice przyśpiesza, zmartwiłem się.

-Alice! -Krzyczałem do dziewczyny lecz ona mnie nie słyszała. Chwile tak jeszcze stałem w miejscu zastanawiając, co mogę zrobić z watą, lecz widząc jak demonica stoi w miejscu, sam poczułem dziwne ukłucie. Odłożyłem watę na ławkę, ruszając biegiem. Jednak przez moją posturę trochę mi zajęło nim dobiegłem i ujrzałem końcowy obraz tego, co widziała ona. 

Zacisnąłem silnie obie dłonie w pięści, nawet tego nie komentując. Liczyła się teraz dla mnie tylko Alice, i to, jak się czuję. Już dawno odpuściłem sobie Diane, ale nadal to dziwne uczucie nie dawało mi spokoju. Bolało mnie w głębi to co ona robi, jednak to była jej sprawa. 

Biegłem dobre kilka minut przed siebie, jednak demonica była zbyt szybka i ją zgubiłem. Oparłem się o ścianę drewnianej chatki, biorąc haust powietrza. 

-Dlaczego.. To tak boli.. -Usłyszałem kobiecy głos, to był głos Alice. Bałem się wyjrzeć zza rogu, ponieważ wiedziałem, że ta siedzi tuż obok. Dzieliły nas zaledwie milimetry, nie widziała mnie, oraz też wątpię, by była w stanie wyczuć moją obecność. Jej obecny stan na to nie pozwalał. 

Nie chciałem by płakała, ale nie mogłem się jej dziwić. Przyklapnąłem na ziemi, nie przejmując się tym, czy mnie usłyszy. Wiedziałem, że teraz potrzebuje kogoś obok siebie, poza tym.. Bolało mnie jej cierpienie.

-King? -Wzdrygnąłem się słysząc swoje imię, czyżby się mnie tu spodziewała? Przełknąłem ślinę wyglądając zza rogu. Widok który ujrzałem, oszołomił mnie.
Dziewczyna miała postrzępioną gdzie nie gdzie Yukate, kitka została rozwalona a jej włosy opadały falami, do tego jej łzy.. Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem tak piękne oczy, przepełnione cierpieniem. 

-Spokojnie Alice.. -Wyszeptałem cicho obserwując ją dokładnie. Bałem się zrobić jakikolwiek krok, lecz w końcu zacząłem wyciągać liście z jej włosów nic przy tym nie mówiąc. Nie chciałam by poczuła się jeszcze gorzej. 

-Kinguś.. -Całkowicie nie spodziewałem się tego, co zrobiła. Alice skoczyła na mnie, przytulając się mocno, jakby chciała się ukryć przed całym cierpieniem świata w ramionach, w których czuła się najbezpieczniejsza. Nic nie odpowiadając, objąłem ją ciasno podnosząc się do siadu, byśmy nie leżeli na ziemi. Już i tak oboje byliśmy wystarczająco upaprani. 

-Usłyszałeś mnie.. -Nie wiedziałem o co może jej chodzić, lecz dopiero widząc jej wdzięczny uśmiech oraz chwilową radość w oczach, poczułem, jakbym mógł teraz zrobić wszystko, i tak też zrobiłem. 

Nie miej mi tego za złe.

Pocałowałem zdziwioną demonice, trzymając obie dłonie na jej policzkach, by kciukiem móc ścierać łzy. Czułem znajome uczucie w sercu, lecz spodziewałem się, że zaraz zostanę spoliczkowany i ta chwila się zakończy. 
Ku mojemu zaskoczeniu, Bane odwzajemniła pocałunek. Co prawda, bardzo delikatnie, jakby nie była pewna, ale odwzajemniła. 
Całowaliśmy się długo, nawet nie zauważając kiedy tak do siebie przylgnęliśmy. Nasze języki oplatały się, walczyły o dominację ust drugiego partnera. 

Miałem uczucie, jakbym nie całował jej pierwszy raz, a co najmniej tysięczny.
Przez jej gorące wargi, oraz ten język którym od czasu od czasu przesuwała po moim podniebieniu, by wprawić mnie w szał, roztapiałem się. 

Wplotłem dłoń we włosy demonicy, nie chcąc tego kończyć.

Musiałaś tu przyjść.

Usłyszałem za sobą kroki, oraz znajomy mi głos który drżał.

-K..Kingu..

 Niechętnie, całkowicie nie przejmując się obecną sytuacją, odsunąłem swoje usta od Alice, podnosząc się na równe nogi. Widziałem jak demonica czuła się winna za to, co się teraz stało. Bądź co bądź, Diane była jej dobrą znajomą.

-Diane.. -Zacząłem, mimo tego, że nie widziałem co mam powiedzieć. Chociaż trafniejsze by było, że nie chciałem jej ranić. Ale nie mogłem inaczej, doprowadziła Alice do płaczu.. I nie tylko ją.

-Czego chcesz Diane? -Odparłem beznamiętnym tonem, odwracając teraz do niej przodem. Wpatrywałem się w jej twarz, nie odczuwając nic.

-Kingu.. Widziałeś, prawda? -Widziałem jak z oczu brunetki płynęły łzy, które kolejno skapywały na ziemię. Gdy próbowała do mnie podejść, cofałem się. Nie potrzebowałem jej troski oraz ciepła, już nie.

- Kingu.. To nie tak jak myślisz! Zrobiłam to.. Byś był zazdrosny! Byś zaczął o mnie bardziej walczyć! -Zamurowało mnie, jednak nie pokazywałem tego po sobie. 

-Wiedziałaś, co Alice czuje do Kapitana, prawda? -Zadałem jej proste pytanie, ale widziałem po niej, że nie chciała odpowiadać. Mimo to, ciągnąłem dalej.- Skoro wiedziałaś, to dlaczego poprosiłaś go o to? Dlaczego go pocałowałaś na jej oczach? Dlaczego.. Dlaczego pozwoliłaś by płakała?! 

Nawet nie zauważyłem, kiedy się tak uniosłem. Wszystko we mnie buzowało, a ja czułem, że nadciąga mój limit. Do tego widok swojej byłej miłości, która teraz przez ciebie płacze, nie należy do najprzyjemniejszych.

-Diane.. Nie rób sobie już nadziei. Ja swoja straciłem dawno.. -Nie chcąc jej nawet dać dojść do słowa, kontynuowałem.- Jestem zakochany w Alice. Być może to jest chwilowe zauroczenie, ale to o nią mam zamiar walczyć ponieważ widzę, że jest tego warta! 

Nastała nieubłagana cisza a ja pozwoliłem jej odbiec. Nie byłem w stanie już nic powiedzieć, a mój wzrok był zatrzymany na ziemi. Tym bardziej bałem się odwrócić, by zauważyć reakcje Alice. Pragnąłem jej to powiedzieć gdy będziemy sami, a nie w taki sposób.

ALICE

Gdy tylko on był przy mnie, ten dziwny ból zanikał a pojawiała się błogość. Nie spodziewałam się tego pocałunku, przez który chwile trwałam w osłupieniu. Jednak przez moje ciało przebiegł impuls, przez który mimowolnie odwzajemniłam pocałunek. 

Nawet nie zauważyłam kiedy stał się taki namiętny i pełen pasji. Jednak z tego całego czaru, wydostał mnie załamany głos Diane. Co prawda, sprawiła mi ogromny ból, ale nie potrafiłam jej mieć tego za złe.

Siedziałam w ciszy, pogrążając się we własnych myślach przez ich słowa.. Czyli wiedziała. Meliodas pewnie też.. Pokręciłam szybko głową jakby sama do siebie, a na mojej twarzy gościł uśmiech, który rzadko kiedy znikał.

Tylko.. dlaczego Meliodas mi to zrobił? Zrozumiem jeszcze Diane, jest zakochana i robi głupie rzeczy, ale Meliodas? Wydawał mi się bardziej rozsądniejszy. Tak łatwo mu było skrzywdzić przyjaciela? A może on nie wiedział. Nie. Każdy ślepy nawet byłby w stanie powiedzieć, że King kochał Diane całym sercem, więc.. Dlaczego powiedział jej, że to o mnie będzie walczyć?

Nie rozumiem tego..

Pokochał mnie? 

Widząc, że nie chce się odwrócić w moją stronę, sama wstałam idąc przed niego. Uniosłam jego twarz na wysokość swojej, obie dłonie trzymając na jego zaróżowiałych od zawstydzenia policzkach. Widziałam w jego oczach jak niecierpliwie wyczekuje odpowiedzi, jak bardzo liczy na to, by była ona pozytywna. Nie miałam serca go ranić.. 

Ale nadal jestem demonem.

-Muszę to przemyśleć, nie wiem co czuję. Bądź co bądź, nadal jestem demonem. Stworzeniem, które całe życie zabijało nie przejmując się ludzkimi życiami, uczuciami. Najpierw poznajmy się bliżej.. Pewnego dnia, opowiem Ci o sobie, ale oczekuję tego samego w zamian. 

Po tych słowach, cofnęłam obie dłonie, którymi wytarłam resztki łez, będąc już nieco uspokojoną. Chociaż samo wspomnienie o tym, niezmiernie mnie gnębiło. Nie chciałam, by King był smutny, lecz on.. To zrozumiał.

-Dobrze Alice, ale tak jak wspomniałem. Będę o ciebie walczyć ponieważ wiem, że warto. -Pierwszy raz od kiedy go poznałam, widziałam go tak zdeterminowanego, co szczerze powiedziawszy, dodawało mu tego czegoś, dzięki czemu byłby w stanie zdobyć nie jedną. 

Nie mówiąc już niczego więcej, złapałam ponownie za jego dłoń, kierując się ku wyjściu z lasu. Szłam w stronę świateł, więc trudno by mi było się zgubić. Postanowiłam spędzić z nim ten dzień do końca, lecz przed tym jak wyszliśmy do ludzi, chłopiec zdjął z siebie swoją bluzę, którą na mnie nałożył.

-Chyba nie chcemy, byś zachorowała. -Już chciałam powiedzieć, że demony nie chorują, ale przerwało mi kichnięcie, więc postanowiłam w ogóle się nie odzywać. Wtuliłam się w dziwnie znajomy materiał, czując się, jakbym po raz tysięczny miała na sobie jego bluzę, a to było niemożliwe.

Podczas drogi po stoiskach, spoglądałam na niego kątem oka. Nie wiem czego szukałam w jego twarzy, choć bardziej skupiłam się na oczach, w których widziałam pewien błysk. Jednak nie to było dziwne, a to znajome uczucie, jakbym znów przeżywała to samo.. Nawet nie zauważyłam gdy nasze oczy się spotkały, a my staliśmy na przeciwko siebie, nadzwyczaj blisko.

Niemal natychmiast na moich policzkach pojawiły się delikatne wypieki, przez co szybko się odsunęłam idąc dalej. Nadal trzymając za jego dłoń, chłopiec był skazany na to, by za mną podążać.

-Alice, spokojnie! Nie pali się nigdzie! -Wołał do mnie wróżek, który zdezorientowany dotrzymywał mi kroku. Musiałam chwile odetchnąć od natłoku myśli, przecież to niemożliwe, bym kiedyś spotkała Kinga.

-A, tak.. Wybacz Kinguś. -Odpowiedziałam dopiero po pewnej chwili, zwalniając przy tym swoje tempo. Przez to wszystko, całkowicie zapomniałam o Meliodasie oraz Diane, choć to może i lepiej.. Nie wiem jak będę w stanie spojrzeć im w twarz po tym wszystkim.

Mimo tego, i tak nie miałam Kingowi nic za złe. 

Tak przynajmniej sądzę..

-Alice, spójrz tylko na to. -Jego głos skutecznie wybawił mnie od myśli, a sama uniosłam głowę, wzrok zatrzymując na fajerwerkach. Wyglądały pięknie..

-Hopsa! -Usłyszałam głos wróżka tuż przy swoim uchu, by zaraz cicho pisnąć. Chłopiec wziął mnie w swoje ramiona, a następnie uniósł się nad ziemią, by polecieć w stronę najwyższego budynku w miasteczku. 


Resztę nocy spędziliśmy w swoim towarzystwie, obserwując z dachu fajerwerki, które na nocnym niebie pięknie wyglądały. Wpatrywałam się w to wszystko, jakby zaklęta. Zapominając całkowicie o tym, że przez cały ten czas, trzymałam się z Kingiem za dłonie. 

A może to tylko wymówka?

piątek, 22 lipca 2016

Rozdział 4

KING
Uśmiechnąłem się sam do siebie widząc przed sobą tak śliczną demonicę. Prawdę mówiąc, nigdy nie sądziłem że zwrócę uwagę na jej urodę. Miała śliczną yukatę, a włosy uroczo opadały kaskadami na jej ramiona. Podałem jej swoją dłoń i zaproponowałem, abyśmy już poszli. W końcu, byliśmy jedyni w karczmie kiedy reszta już się zabawiała, nawet Ban wyciągnął Hawka! A to jest przecież świnia.
Dziewczyna nie była do końca przekonana, ale po chwili uśmiechnęła się perliście i podała swoją dłoń. Była strasznie delikatna, gładka i miałem wrażenie iż jest tak krucha, że zaraz się zniszczy. Dość długo się jej przypatrywałem, więc po chwili potrząsnąłem głową aby się otrząsnąć i pokierowałem się w stronę wyjścia. Oczywiście, otworzyłem drzwi na oścież i przepuściłem Bane. Jestem cholernym dżentelmenem i romantykiem, a zachowuję się czasem gorzej od głupiego dzieciaka któremu rodzicielka nie chce kupić lizaka. W sumie to fizycznie nie jest nawet możliwe, abym był dzieckiem, mam ponad 10 tysięcy lat.
Pogoda tego wieczoru była przecudowna. Ciemno-granatowe niebo na którym pojawiały się miliony delikatnie błyszczących gwiazd. Lekki powiew zimnego wiatru, zwiastował początki jesieni, zaś kolorowe kwiaty oznaczały ciągłą walkę aby lato trwało jak najdłużej. Tak przynajmniej mi się zdawało. Przestałem podziwiać nieboskłon i zerknąłem ukradkiem na dziewczynę idącą obok mnie. 
- Nie zamierzałaś iść z Kapitanem na ten Letni Taniec? - Zapytałem cicho, aby przerwać tą niezręczną ciszę, która trwała już dobre pięć minut, ale czułem jakby to była wieczność. 
- Cóż... - Widziałem na twarzy jej zmieszanie, które przerodziło się w smutek. Nie miałem zamiaru doprowadzać jej do takiego stanu, nie chciałem aby znowu wylewała łzy tak jak to było pierwszego dnia kiedy przybyła do karczmy. Czułem, że łączy nas coś dziwnego. Może wspólna przeszłość w jej rodzinnych stronach? Może to tylko żmudne przeczucie, ale jestem pewien że kiedyś się w końcu dowiem. Nie koniecznie w dobrym momencie.
- Zamierzałam, jednak.. Po co, mam niszczyć coś, co powoli zakwita, skoro mogę spędzić ten czas przyjemnie, razem z tobą King. - Dokończyła swoją wypowiedź, urokliwe się uśmiechając. Odwzajemniłem go. Złapałem ją delikatnie za dłoń i wziąłem na ręce, by po kilku chwilach wzlecieć z nią w powietrze. 
- K-king, co robisz? - Zarumieniła się.
- Ja? Dowożę królewnę na bal. - Zaśmiałem się, lecąc w kierunku wioski. Już z daleka było widać porozwieszane wszędzie lampiony w różnym kształcie. Z góry widziałem tabun ludzi w barwnych i odświętnych strojach. Niektórzy tańczyli ze swoimi wybrankami na złotym parkiecie, inni wybrali się na romantyczny spacer przy stoiskach, a kolejni po prostu spędzali ten czas razem nie za bardzo interesując się atrakcjami. To było na swój sposób, piękne.
Szkoda, że wszystko musiało potoczyć się w ten pieprzony sposób.
ALICE

Przez większość drogi nie odezwałam się ani słowem, obserwowałam wszystko dookoła, a szczególną uwagę zwracałam na niebo. Nie minęła nawet chwila a z jednej gwiazdy na niebie, pojawiły się tysiące. W piekle nie miałam nigdy takich widoków, więc od wstąpienia na ziemię, zaczęłam interesować się gwiazdami oraz samą galaktyką.

Zaraz jednak poczułam jak powoli stajemy na ziemi, a wróżek spokojnie mnie stawia, jakby bał się, że coś może mi się stać. To było na swój sposób rozczulające, pierwszy raz ktoś obchodził się ze mną tak delikatnie.

-Dziękuję Kinguś. -Specjalnie urozmaiciłam jego imię, chociaż nie mam pojęcia dlaczego. Już sama moja podświadomość, działała wbrew mojej woli, podobnie jak to dziwne ukłucie w sercu.

-Kinguś? -Chłopak jedynie uśmiechnął się pod nosem, jednak dla mnie, ten uśmiech był inny od reszty. Do tego jego dłoń, którą zaraz położył na mojej głowie, jedynie po to, by mnie poklepać.

Nostalgia?

Nie rozumiałam, dlaczego przez chwile poczułam się tak błogo, lecz nie przejmowałam się tym zbytnio. Zamiast tego, rozejrzałam się dookoła, będąc widocznie zafascynowaną wszystkim co mnie otaczało. Tak, dopiero teraz rozumiałam co w tym Letnim Tańcu uwielbiały kobiety.

Drogi, ścieżki, stoiska, las od zewnątrz. Wszystko to było pokryte światłami które nadawało piękny efekt. Nie czekając na nic, złapałam chłopca za dłoń by ruszyć biegiem przed siebie. Również nie zwracałam uwagi na zdziwione spojrzenia ludzi, liczyło się to, byśmy dobrze się bawili.

-Kiiinguuuś! Chodźmy tam! -Mówiłam tak niemalże przy każdym stoisku, a chłopak oczywiście się godził.

Łapaliśmy ryby, jedliśmy suszone ośmiorniczki, oglądaliśmy występy ludzi, śmialiśmy się z suchych, jednak śmiesznych żartów pacynek. Robiliśmy wszystko co było na tym festynie możliwe, a ja czułam, jak powoli zbliża się coś niedobrego.

Nie, nie chciało mi się wymiotować ani nic z tych rzeczy.

Po dobrych kilku godzinach zabawy, usiedliśmy na ławce przy lasku pozwalając, by zimny wiatr powoli muskał naszą skórę. Przyjemne uczucie, zwłaszcza, gdy jest się zmęczonym.

-Alice, pójdę po watę cukrową. Poczekaj tutaj. -Jedynie mu skinęłam głową odprowadzając wzrokiem. Widząc jak ten z uśmiechem kupuje watę, cicho się zaśmiałam będąc szczęśliwą, że choć na chwile oderwałam go od brutalnej rzeczywistości oraz.. smutku. Wiedziałam, jak mocno musiało go zaboleć, gdy Diane mu oznajmiła, że pójdzie z Meliodasem. Gołym okiem widziałam, że był w niej zakochany..

Mój wzrok samoistnie podążył w bok, a ja zauważyłam blond czuprynę. Nie wiele myśląc, wstałam od razu kierując się w tamtą stronę. Nawet nie słyszałam krzyku Kinga, który próbował mnie dogonić.

To boli..

-Melioda--! -Zamarłam.

Moim oczom ukazał się nie kto inny jak Meliodas, który spokojnie szedł z Diane. Oboje trzymali się za dłonie oraz rozmawiali widocznie szczęśliwi ze swojego towarzystwa, jednak nie to mnie zaskoczyło.. Widziałam, jak blondyn staje w miejscu a za nim dziewczyna, która przyglądała mu się badawczo. Chwile później, nastąpił pocałunek.

To tak bardzo boli..

Nawet nie zauważyłam kiedy z moich oczu zaczęły płynąć łzy, a ja sama biegłam przed siebie nawet nie patrząc na co wpadam. Czułam się okropnie, bolało mnie serce..
To najgorszy z możliwych bóli, jakie można przeżyć.

Nie myśląc już o niczym, nie zważając na nic, zatrzymałam się dopiero przy drewnianej chatce o którą się oparłam plecami. Przez łzy nie byłam w stanie niczego dostrzec, prócz zamazanego nieba. Powoli zsuwałam się na ziemię, dając upust swoim łzom. Nie rozumiałam tego, nie rozumiałam dlaczego to mnie tak cholernie zabolało.
Zakryłam usta dłonią, szlochając.

King.. 
Przyjdź tu..
I mnie przytul..


czwartek, 21 lipca 2016

Rozdział 3

KING
Wszystko było, po staremu? O ile mogę tak nazwać pałętanie się Alice koło Kapitana w najbardziej skąpej spódniczce jaką miała. Cóż, szczerze mówiąc nie za wiele mnie to obchodzi.
Był piękny poranek. Lekkie chmury okrywały niebo, ogromne słońce dodawało otuchy a i lekki wietrzyk łagodził ciepłe oddechy słońca. Przetarłem zmęczone powieki i wstałem z łóżka by po chwili założyć na siebie, moją ulubioną ciemno-niebieską bluzę z wstawkami żółci i mięty. Nie patrzyłem nawet w lustro, nie zamierzałem się dobijać i to z samego rana. 
Zleciałem na dół i ujrzałem dość zabawny widok. Diane w swojej małej formie razem z Elizabeth przebierały Gowthera w różne sukienki. Kapitana i Ban'a nie widziałem więc zapewne gdzieś wyszli albo siedzieli w kuchni przygotowując się do nawałnicy klienteli która znając życie, pojawi się już niedługo. Alice albo jeszcze spała, albo siedziała z resztą chłopaków w kuchni. 
Nie obchodzi mnie to.
Przeciągnąłem się po raz kolejny i podszedłem do barku nalewając sobie do kufla, mojej ulubionej herbatki z kwiatów. Tak, to dziwne wiem. Od kiedy herbatę pije się w kuflu? Od kiedy ja tak robię.
- Kinguu~ - Poczułem jak moje nogi zamieniają się w watę, a serce wali jak oszalałe. Diane właśnie coś do mnie mówi! Spojrzałem na nią kątem oka, a widząc jej uśmiechniętą twarz miałem ochotę uderzyć się czymś twardym w głowę. Musiałem się otrząsnąć i myśleć poważnie, jak na Króla Wróżków przystało a nie zachowywać się jak zakochany kundel!
- Tak, Diane? Coś się stało? - Spytałem kompletnie pozbawiony emocji. 
- Kingu, dobrze się czujesz? - Spojrzała na mnie zdezorientowana, a ja nie byłem w stanie wydusić ze swoich ust chociażby jednego durnego słowa. Ona za bardzo mnie onieśmiela.
- To nie ważne. Chciałaś ode mnie czegoś konkretnego? - Pewnie znowu coś o Meliodasie..
- Już za kilka dni odbędzie się Letni Taniec * i chciałam się zapytać czy... znaczy no wiesz. - Jej policzki pokrył róż, a mi serce waliło jeszcze szybciej niż na samym początku kiedy wypowiedziała moje imię słodkim głosem.
- Do konkretów proszę. - Ponagliłem. Czy ona chce mnie zaprosić? 
- Czy idzie tam Kapitan? - W tym momencie moje serce po raz kolejny się rozbiło. Mogłem się tego domyśleć chociaż i tak w głębi duszy liczyłem, że wybiorę się tam z Diane. Niestety po raz kolejny będzie mi dane oglądać ich razem, świetnie bawiących się w swoim towarzystwie. 
- Tak. Ale o takie rzeczy powinnaś pytać raczej jego nie mn.. - Przerwała mi mocnym uściskiem.
- Tak się cieszę! Dziękuję ci Kingu! - I puściła mnie by po chwili wbiec do kuchni. Nie powiem, bardzo się cieszyłem że wpadła w moje ramiona ale po raz kolejny zostałem zraniony.
Czasami na prawdę się zastanawiam, co takiego złego zrobiłem że los pokarał mnie nie odwzajemnioną miłością? Kochałem Diane od wielu, wielu lat. Cały czas starałem się jej pomagać, ale tak żeby tego nie zauważyła. Byłem jej cichym obrońcą. Zależało mi na niej i na spędzonych chwilach w jej towarzystwie. A tym czasem co otrzymałem? Rozpalone ostrze zostało wbite w moje drobne serce, z prędkością światła niczym rozpędzony meteor.
Dlaczego się znowu zjawiłaś...?
Czasami mi tylko się śniło..
Lecz teraz me życie zburzyłaś...
Minęło kilka dni, a ja nadal nie mogłem się pozbierać. Mimo wszystko, nie okazywałem swoich uczuć tak jak zawsze i tylko spałem popijając kwiecistą herbatkę. Po jakimś czasie zauważyłem tą dobrą stronę Alice. Była uprzejma, kulturalna i śmiała się nawet z tych beznadziejnych dowcipów Kapitana. Świetnie sprawiała się w roli kelnerki oraz troskliwej koleżanki. Zdziwiłem się, że tak szybko zdobyła zaufanie całej naszej paczki, no ale heej, tak patrząc przez pryzmat czasu sam zaufałem jej po kilku czułych wypowiedziach przy butelce  wina. Mówiła, że się nie upije ponieważ jest demonem ale ja sam dobrze wiedziałem, że jeszcze chwila a zaśnie na siedząco. Tak śmiesznie się śliniła, a ja nie miałem serca jej tego powiedzieć. Nie chciałem aby się zawstydziła. 
Była na prawdę piękną osobą, nie bez powodu nosi przydomek Bogini Pokusy prawda?
ALICE

Kolejny poranek, i kolejny dzień spędzony w towarzystwie Grzechów. Cały dzień pracy oraz rozmów o Letnim Tańcu. Za grosz nie rozumiałam, dlaczego dziewczyny tak bardzo są tym podekscytowane.
 Do tego King.. I te jego przygnębiające oczy. Co prawda, spędzałam z nim ostatnio wiele czasu, nawet mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że zbliżyliśmy się okropnie. Z każdym dniem próbowałam zrozumieć jego uczucia, nawet sama nie myśląc o swoich, choć.. Zabolało mnie, gdy Diane poprosiła Meliodasa, żeby z nią poszedł..

-Kapitanie! -Krzyczała Diane już od samego progu kuchni, by w trakcie zbliżania się do Meliodasa, po prostu na niego skoczyć. 

Mój wzrok mimowolnie podążył do tamtej dwójki, choć wiedziałam, że tak nie wolno i powinnam dalej gotować z Banem. Ale po prostu nie potrafiłam. Każda sekunda gdy Diane leżała na Meliodasie przeciągała mi się niczym wiek. Nie godzina. A wiek! 

-Tak Diane? O co chodzi? -Meliodas jak zawsze emanował swoim spokojem oraz pogodą ducha. Jednak zaraz odetchnęłam z ulgą. Blondyn się podniósł, oraz odłożył dziewczynę na ziemię, poprawiając koszule. 
Nie tylko on czekał na odpowiedź, ale i ja. 

-Ano.. Bo widzisz Kapitanie.. -Pierwszy raz widziałam Diane w takim stanie. Zaróżowione policzki, zabawa włosami, aura niewinności.. Jak nic go podrywała. Nie żebym coś do tego miała, w końcu, nie łączyło mnie z Meliodasem nic szczególnego.. 

A przynajmniej nie z jego strony...

-Chciałbyś się wybrać ze mną na Letni Taniec Kapitanie? 
-Um.. Jasne. Czemu by nie. Może być zabawnie, Diane.


Już samo wspomnienie o tym boli jak cholera, a to dopiero początek. - Która to.. -Mruknęłam do siebie, nadal nie podnosząc się z łóżka, które było tylko wolne w godzinach pracy.
Aktualnie to był dzień Letniego Tańca.
Diane poszła z Meliodasem. Gowther z Elizabeth. A Ban.. z Hawkiem.

Jestem sama z Kingiem..

Podniosłam się z łóżka sprawdzając godzinę. - Jeszcze dwie godziny do rozpoczęcia, pewnie reszta już wyszła. -Nawet nie będąc świadomą uśmiechu, który posiadałam, stałam przy szafie, o dziwo wiedząc co chce ubrać.
Nawet nie zwracałam uwagi na to, co zakładam.

Daj mi chwilę..

Wsadziłam kolejną wsuwkę we włosy, by grzywka nie mogła zakrywać mi oczu, które rzadko kiedy pokazywałam.

Dlaczego..

Poprawiłam raz jeszcze materiał na piersiach, podczas schodzenia po schodach. Jedynie słabe światło księżyca, oświetlało wnętrze karczmy, a do tego jeszcze go..
Stałam niedaleko obserwując jego sylwetkę z niemałym uśmiechem. Sama nie wiem dlaczego, ale po prostu podeszłam do niego chwytając za ramię.

-Chodźmy razem King. -Nawet nie musiałam się przebierać, ani szykować.

Wiedziałam, że tak będzie?

Miałam na sobie yukate, która była koloru fioletowego, który tylko podkreślał kolor moich włosów. Wzór był jeden, ogromny biały smok po lewej stronie.
Włosy były upięte w wysoki kucyk, a grzywka odsłaniała moje przenikające przez wszystko, oczy. Nie potrzebowałam makijażu, choć przyznam, że się postarałam..
Właśnie, postarałam. Tylko dla kogo? Co prawda, jestem demonem, ale odbijać Diane chłopaka nie będę więc..

Mimowolnie się uśmiechnęłam, zdając sobie z czegoś sprawę.- Hej, King. Pójdziemy pooglądać razem fajerwerki? Mogę nas zabrać na najwyższy dach w tym mieście, co ty na to.

I tak oto, zaczyna się historia.